Nie, to nie jest poradnik w ścisłym tego znaczeniu słowa. Nie namawiam też nikogo by ktoś szedł w moje ślady, bo nie raz czyniłem głupoty. Przy każdej niepokojącej kontuzji zalecam konsultację z lekarzem, rehabilitantem, czy kimś, kto mam pojęcie większe o tym, jak funkcjonuje ciało.
Jako w większości samouk, moje ciało było polem eksperymentów, a ponadto przy osobowości narcystycznej z pierwiastkiem egotycznym, miałem tendencję do wyważania drzwi dawno otwartych, by poczuć się odkrywcą. Najlepszy sposób, by samemu dla siebie być autorytetem, chodzić do celu drogą okrężną, podziwiać się, mieć się za mądralę, za świetnego sportowca, a najgorszy sposób, by się rozwijać i pomagać rozwijać się innym.
Jak radzić sobie z kontuzjami
Epizodyczna opowieść tytana pracy o swoich ułomnościach.
Mogę tylko obiecać, że będę trzymał się z daleka od fantazji, a wszelkie próby konfabulacji będę skrupulatnie w sobie weryfikował. Zaufajcie mi :) Postaram się też trzymać chronologii. Jeszcze historia nie jest tak odległa, bym musiał korzystać z ikonografik dla dysocjacji pamięci obrazami.
Skoro już mowa o zaufaniu, to moje zaufanie do lekarzy spadało wraz z tym, gdy moje kontuzje pozostawały bez rozwiązania. Co innego mój szczupły portfel. On sam się rozwiązywał. A właściwie zawiązywał przymierze z pustką.
Kręgosłup
To były jeszcze czasy, gdy nie chodziło się do lekarza sportowego, a do klasycznego konowała. Ów klasyczny konował, po przejrzeniu zdjęcia, zalecił zrezygnować ze sportu i pływanie w basenie. Teraz sobie tak myślę, że przewidywał, iż będę zmierzał do postury walenia, więc gnał mnie w moje środowisko naturalne. Pierwszy uszczerbek na zdrowiu i pierwsza kontuzja – uraz kręgosłupa. Wysoka pólka na wejście w świat sportu! W skrócie mówiąc, to miała być moja jedyna i ostateczna kontuzja.Okazało się jednak, że mam wadę wrodzoną. Zapadał się dysk, był ucisk na nerwy, a ponadto ten dysk wciąż się zapadał. Treningi tylko to przyśpieszyły. Po 3 latach leczenia, odchorowywania każdego dobiegnięcia do autobusu, zazdroszczenia kolegom, którzy bez bólu grali w kosza, po 3 latach sprawdzania każdego dnia, czy ból zniknął, po 3 latach nadziei, jako niepełnoletni gówniarz zaryzykowałem. Centrum medycyny niekonwencjonalnej, a wówczas chyba jedyne w Katowicach.
Kilka wizyt. Potworny ból. Powrót. Oszacowanie, że ból powinien ustać. Ból ustał. Szarpię dziś martwe ciągi, biegam, skaczę, walę przysiady, robię salta. Nie poddałem się. Przecież chciałem być mistrzem.
Przez cały ten czas trenowałem statycznie to, co mogłem. Każdego dnia. Budowałem kapitał na czas, gdy już się wyleczę. To “każdego” dnia brzmi mistycznie, ale miałem obsesję, a pojęcia przetrenowania jeszcze nie znałem,
Złamany palec
Dobra, jednak pamięć zapętliła mi się w czasie. To było wcześniej. Trenowałem w pomieszczeniu gospodarczym w bloku. Schodziłem tam, gdy nikt mnie nie widział. Ktoś wchodził do piwnicy, to siedziałem cicho. Moja cisza chyba nie była mi dana, gdyż kopnąłem w kaloryfer i połamałem duży palec u nogi. O tym nie wiedziałem. Więc skończyłem trening. Do lekarza nie poszedłem, bo nie chciałem przerywać treningów. Tak, byłem głupi :( Byłem też jeszcze niepełnoletni. Palec się zrósł, strzelał by się odblokować przez kilka lat, a dziś jest zdrowy jak świeże jabłuszko na straganie.
Przekuśtykałem, schowałem głowę w piasek. Treningów nie zmarnowałem chociaż.
Naderwana pachwina
Wrzesień. Powrót na treningi. Szczuplaczek ważący 69 kg. Robię salto. Coś strzela. I tak kończy się moja kolejna przygoda ze sportem. Byłem załamany. Tym razem już lekarz sportowy, zastrzyki, rehabilitacja. Nic nie pomogło. Nic nie robiłem. Trenowałem tylko to, co nie powodowało bólu.
Po 2 latach miałem dość. Przeżyłem kryzys, pożegnałem się ze sportami walki, a moje poczucie tożsamości było wystawione na wielką próbę. Właściwie zredukowało się do odruchów stricte biologicznych. Poza sportami walki byłem nikim, skoro sport był dla mnie wszystkim. W sportach walki też, ale to była moja pasja i miłość. Nie mogłem biegać, nie mogłem kopać. Na tamten czas emeryt z wyrzuconymi marzeniami.
Na studiach rozpocząłem trening siłowy. Nie wracałem do tematu sportów walki nawet w rozmowach. Nogi trenowałem w takim zakresie cięż ciężarów i ruchu, w jakim ból był do zniesienia. O dziwo, każdy z nas siadał w tamtym czasie tyłkiem do ziemi. Nie robiliśmy półprzysiadów. Przygoda z trójbojem okazała się strzałem w dziesiątkę. Rozciąganie i trening siłowy pomogły wrócić do zdrowia. Sporty walki na bok! Nigdy więcej. Z byt wiele emocji mnie to kosztowało.
Bark
Przedkładałem siłę nad technikę. Moja wiedza w porównaniu z tamtym czasem jest kompletnie nieporównywalna. Jak dwie różne osoby. Bark jednak siadł. Zero treningu klatki piersiowej, czy barków.
Znów lekarz sportowy, obstrzykiwanie barku, rehabilitacja. Jakoś nie widać było efektów, a bark napieprzał przy każdym niemal ruchu.
Wróciłem jednak do treningu siłowego. Zacząłem robić klatkę piersiową izometrycznie. Stałem w podporze do pompki, a kumple ze studiów kładli mi ciężarki na plecy. Dochodziłem tak do 100 kg na plecach. Stałem ile mogłem. Ten trening izometryczny przełożył się później na dużą siłę po zakończeniu rehabilitacji. Barki trenowałem w takim zakresie ruchu, w jakim ból był do zniesienia. Starałem się cały czas pobudzać mięśnie. Trenowałem najlżejszym ciężarkiem.
Po jakimś czasie zaczynałem wracać do sztangi. Szukając bezpiecznego ułożenia, dobrego napięcia i odciążenia barku. Wróciłem do treningu siłowego w pełni. Z treningu na trening rosła kontrola a ból stawał się mniejszy.
Wróciłem.
Powrót do sportów walki
Niby nie trenowałem już sportów walki, ale przez cały okres rozłąki, zawsze coś robiliśmy z kumplami. Mieliśmy najlepsze na świecie studia, gdzie nasi profesorowie z AZS doskonale nas znali, więc korzystaliśmy z sal, jak ze swojego. Przez długi czas jako student brałem klucze i wchodziłem na siłownię nawet po zamknięciu. Podobnie z salą Judo. Trwało to nawet po studiach. W końcu już było mi głupio. Dałem spokój. Świetnie to wspominam.
A zatem w AZS chodziliśmy na matę i się troszkę tłukliśmy. Ot tak, bez ładu i składu, ale z przyjemnością. Trochę parteru, trochę kopania, boksowania.
Kolega pamiętał mój dawny zapał do trenowania i jakoś wzniecił mój ogień na nowo. Znów zacząłem trenować. Już mądrzej. Wiedziałem, że sporty walki to nie wszystko, choć wciąż tak do tego podchodzę. Patrzę też na to z dystansem, bo jestem kimś więcej niż sportowcem.
Połamana dłoń
Moja pieść nie wytrzymała uderzenia. Kości śródręcza okazały bunt. Szykowała się walka, a ja prowadziłem treningi, doszły nowe grupy początkujące, nowi ludzie, którzy popłacili za treningi. Nie było mowy o gipsie. Doszło do tego, że ręka przestała boleć po kilku miesiącach i wróciła do sprawności. Ale bywało tak, że czułem jakby kość wychodziła mi z nadgarstka co jakiś czas. Ból był na tyle duży, że niczego nie mogłem trzymać w ręku. Na początku udawało mi się jakoś nastawiać. Potem, czekałem, aż przestanie boleć. Czasem jak zaczęło, tak szybko tez przestawało. Nagle. Ćwiczeń wymagających podporu nie mogłem wykonywać. Sztangę trzymałem z bólem.
Konsekwentne rozbijanie mięśni, rozciąganie, trening mobilności i siły, pozwoliły wrócić do sprawności. Nadgarstek prawdopodobnie wymagałby jakiejś interwencji chirurgicznej, ale od długiego czasu normalnie trenuję, sztanga leży swobodnie w dłoniach, podpory nie stanowią większego problemu. Cały czas dbam o wzmacnianie mięśni zabezpieczających i stabilizujących nadgarstek i dbam o jego mobilność,
Pęknięte żebra
Nigdy nie dostałem czystego kolana. Do tego czasu. Poczułem jak tracę oddech, ale zachowałem pokerową twarz. W narożniku, mojemu sekundantowi i przyjacielowi – Darkowi – mówiłem, że mam chyba połamane żebra. Zostały dwie rundy. Jak walczysz, to ból spychasz gdzieś na bok. Remis. A miała być łatwa walka. Zlekceważyłem przeciwnika. Tym razem zajął się mną mój zaprzyjaźniony fizjoterapeuta i okleił mnie żyrafkami :D
Powrót do domu na środkach przeciwbólowych. Kilka bezsennych nocy. Pomimo bólu, wróciłem do swojego pierwszego treningu po kilku dniach. Sztywno, bo sztywno, ale trenowałem.
Tu nie ma wielkiej filozofii. Tejping mojego fizjo i trzeba było czekać aż przestanie. W międzyczasie zaliczyłem jeszcze mistrzostwa świata z niedoleczonymi żebrami.
Choroba zawodowa?
Miesiąc do Mistrzostw Świata. Ból od łopatki do łokcia. Trudność w spaniu. Ostatni tydzień przygotowań i powoli świta myśl, czy nie przesadzam. W przeddzień wyjazdu konsultacja z przyjacielem, czy jechać. Obawa o zdrowie. Jadę. Przecież tyle się przygotowywałem.
W pokoju hotelowym rozmawiam z kumplem po fachu, że ma to samo. Identyczne objawy, Wszystko to samo. Diagnoza – zużycie materiału i raczej lepiej nie będzie. Taką miał diagnozę kumpel od lekarza.
Walki wygrane. Tytuł wraca do Polski. Ból nie minął.
Czytam fora.
Wracam do treningu siłowego. Trenuję jak zawsze tak, jak potrafię, by nie przesadzać z dyskomfortem bólu. Tyle razy mądrze prowadzony trening siłowy mi pomógł. Oswajam ciało do nowego zadania. Chcę odbudować siłę. Przed wyjazdem na Mistrzostwa kończyłem cykl podciągając się z obciążeniem 30 kg. Teraz ledwie ok. 7 razy z masą własnego ciała.
Wracam do pełnej sprawności. Ból mija. Podciągam się lepiej niż zwykle. Poprawiam technikę, uczę się napinać lepiej ciało i włączać odpowiednie mięśnie w odpowiedniej kolejności. Pilnuję zakresu ruchów i rezygnuję z dynamiki na rzecz surowej siły. Kontuzja nigdy więcej nie wróciła. Co więcej, całkowicie o tym zapomniałem i nie odczuwam najmniejszego dyskomfortu.
Ból kolan. Przeciążenia.
Jak każdego niemal roku, marzec to okres, gdy moje nogi odmawiały posłuszeństwa. No ile można zapieprzać na tych treningach?!
Przechodzę na wegetarianizm, poprawiam nawyki żywnościowe, wzmacniam nogi przysiadami. Czasem przeciągam sezon na wakacje. Udaje mi się zachować zdrowe kolana. Gdy pojawia się ból, zwracam uwagę na sumę treningów, odżywianie i regenerację.
Ból kolana.
Dyskomfort, jakby coś się chciało odkleić, a nie mogło. Ból umiarkowany. Mój znajomy fizjo daje mi pierwsze rady. Rolujemy, testujemy. Niby pomaga, ale na chwilę.
Wracam do starego sposobu wykonywania przysiadów ze stopami skierowanymi na zewnątrz. Przez wcześniejsze pół roku chciałem wcielić idę stóp równoległych. Cholera wie, czy tutaj szukać związku przyczynowego. Po zmianie jednak ustawienia ból biodra i ból kolana minęły. No tak, jeszcze przecież biodro było :) Teraz trzymam się ustawienia stóp na zewnątrz.
Zaczynałem znów od ciężaru łatwego do kontrolowania. Dyskomfort na poziomie akceptowalnym. Szukałem takiego ułożenia, w którym kolano mnie nie bolało. Nim siadłem, napinałem wszystkie mięśnie ud, jakbym chciał odciążyć jak najbardziej staw. Udawało się robić przysiady bez bólu, ale z mniejszym ciężarem, zwiększając ilość powtórzeń, a nie ciężar. Miałem wrażenie, ze to naturalne ukrwienie daje dużo dobrego moim nogom.
Potraktowałem to jako rozciągnięty w czasie etap adaptacji mięśniowej, nauki techniki, czucia mięśniowego. Dziś jestem silniejszy niż przed kontuzją. Kolano kompletnie się nie odzywa, a ja mam lepsze czucie mięśniowe i korzystam z trików, jakie musiałem wyrobić sobie w okresie kontuzji.
Ból pleców.
Zdiagnozowana rwa kulszowa! Nie no, JA?! Emeryci tak, ale nie ja. Wstawanie każdego dnia licząc na łaskawość losu nie pociągała mnie. Musiałem coś zmienić. Wstawałem jednak z łóżka na raty. Szedłem do auta na poranny trening, jakby ktoś mi kule zabrał. Jak się rozchodziło, to było ok. Do tego napieprzający każdego dnia z rana zginacz biodrowy!
Szukam przyczyn. Prawdopodobnie błąd w martwym ciągu i brak mobilności. Analizuję. Zmiany rozpocząłem robić po szkoleniu na którym byłem, a które dotyczyło martwego ciągu.
Odrzucam pas, wracam do starego wykonywania techniki, zwiększam ilość czasu na rozgrzewkę i aktywację właściwych grup mięśniowych. Po dniu pracy na sali wprowadzam trening mobilności. Ból mija. Frustrujące było mieć siłę skurczybyka, a jednocześnie chód starego dziadka.
Ok, nie zaskoczę. Pasa nie używam i jest znów silniejszy niż wcześniej.
Przykładam jeszcze większą uwagę do techniki, choć wciąż się jej uczę, doskonalę. Wciąż jest coś do poprawy.
Wszelkiego rodzaju szycia, stłuczenia od kopnięć po których nie można było chodzić nie zaliczam do powyższego rodzaju kontuzji. Taka po prostu praca.
Jedno co jest wspólne niemal każdemu przypadkowi kontuzji, to wprowadzony trening siłowy, lub jego modyfikacja. Ciężar jak i zakres ruchu nie mogły stanowić mocnego dyskomfortu, a tylko na tyle, by zmusić organizm do adaptacji i pobudzenia uszkodzonego miejsca. Stosowałem większą ilość powtórzeń, ale trenując mniejszym ciężarem. Doprowadzałem do mocnego ukrwienia bolesnego miejsca. Każda poprawa techniki i kontroli ciała pomagała redukować ból.
Dziś wsłuchuję się bardzo wnikliwie we własne ciało. Szukam dyskomfortu, rejestruję, sprawdzam i jak tylko coś się pojawi niepokojącego, zajmuję się tym na bieżąco. A przynajmniej się staram :) Od wielu lat najważniejszą dla mnie ideą jest zachowanie zdrowia na jak najdłuższy czas. Uczę się być zdrowym i silnym. Jeśli powiedziałbym, że nic nie boli, to skłamałbym. Są to jednak tylko małe dyskomforty. Zwykle związane z przeciążeniem.
Ból to informacja, że coś jest nie tak. Nie warto go ignorować.
Nie było wiele kontuzji przez lata. A przynajmniej takich bardziej poważnych. Części pewnie nawet nie pamiętam, lub szkoda strzępić na nie klawiatury.
Trening siłowy jest dla mnie zabezpieczeniem przed kontuzjami i pakietem ubezpieczeniowym na przyszłość.